W mocno zurbanizowanej i zindustrializowanej Europie Zachodniej trudno o dziką przyrodę. Nieustanne siedzenie w mieście, w klimatyzowanym biurze też nie sprzyja kreatywności ani dobremu samopoczuciu. Ale co ja tu prawie banały, przecież cały ten blog jest o miłości do przyrody. Belgia i mieszkanie w Brukseli wystawiło mnie na kolejne wyzwanie: jak tu znaleźć się w kilku pięknych miejscach w ciągu jednego weekendu!
Z moim człowiekem Adamem, latającym holendrem Thijsem i Dorotką wynajęliśmy auto na dwa dni i uciekliśmy z Brukseli. W krzaki, piaski i nad morze!
W sobotę jeszcze przed wschodem słońca który w grudniu przychodzi koło 8 wyjechaliśmy z zamglonej Brukseli na południe, do Walonii. Po dwóch godzinach jazdy, w wiosce Rochehaut, zostawiliśmy auto, a naszym celem był trekking po malowniczej dolinie rzeki Semois. Meandry tej rzeki spokojnie wiją się wzdłuż krótkiego odcinka granicy Belgii z Francją żłobiąc piękną dolinę z niezliczoną ilością zakoli. W słoneczną, ale mroźną sobotę przeszliśmy około 30 km po niewymagającym terenie. Liście już opadły z drzew, słońce świeciło nisko, a na niebie nie było żadnych chmur, które by je zasłaniały. Trekking był iście przyjemny i zaspokoił nasze potrzeby przeżyć estetycznych. Na noc autostradą wróciliśmy do Brukseli.
W niedziele rano o 10 wyjechaliśmy na zachód. Po półtorej godziny jazdy zaparkowaliśmy auto w miejscowości De Panne i wyruszyliśmy na spacer przez rezerwat przyrody po wydmach. Wilgotne powietrze dawało się we znaki, ale pogoda ponownie dopisała. Przeszliśmy kilka kilometrów przez wydmowy rezerwat, belgijską Saharę. Tego dnia słońce przyciągnęło nad morze wielu mieszkańców Belgii. Autem przejechaliśmy całe belgijskie wybrzeże, usiane nowoczesnymi miasteczkami nadmorskimi, które nie mają w sobie żadnego uroku. Za portową Ostendą rozciągają się kolejne wysokie zarośnięte wydmy a na nich liczne bunkry z czasów drugiej wojny światowej. Zainteresowani historią wojskowości w Ravesijde mogą zwiedzić muzeum Wału Atlantyckiego.
Pospacerowaliśmy po plaży, jak wielu Belgów tego dnia, a przed zmrokiem udaliśmy się do średniowiecznej Brugii. Romantyczne i piękne miasto które była kolebką kapitalizmu europejskiego. Dziś to najbardziej turystyczne miasto kraju, co widać na jego wąskich uliczkach. Kamienne mosty przecinają kanały a stare kamienice już nie produkują sukien, anie nie magazynują towarów, tylko sprzedają ciuchy i pamiątki. Definitywnie Brugia to urocze miasto warte jednodniowej wizyty. Wymęczeni szwendaniem się po wydmach obeszliśmy w kilka godzin zatłoczoną Brugią i na noc wróciliśmy do Brukseli.
Informacje praktyczne:
Auto wynajęliśmy przez kayak.com w firmie Europcar. Cena 84 € za dwa dni, plus cały bak benzyny zużyty – koszt około 55 €. Przejechaliśmy prawie 700 km. Jazda po autostradach belgijskich jest wymagająca ponieważ są bardzo zatłoczone, ale dobrze oznakowane.