Zdobyłem najwyższą górę Austrii! W minioną sobotę, wraz z grupą znajomych udało mi się dokonać czegoś niezwykłego – wszedłem na najwyższą górę Austrii. Po miesiącu przygotowań, koordynacji zadań, zakupów i przygotowań w grupie ośmiu osób, podzieleni na dwa auta wyruszyliśmy do miejscowości o nazwie Kals am Berg w południowej Austrii celem zdobycia Grossglockner – pięknego alpejskiego szczytu. Co się wydarzyło po drodze? Doświadczyliśmy tony euforii, wrażeń, emocji, adrenaliny! To było moje najambitniejsze dotychczasowe doświadczenie wysokogórskie.Grossglockner czyli po niemiecku wielki dzwon to najwyższa góra Austrii, o wysokości 3798 m n.p.m. leżąca w paśmie Wysokich Taurów (Hohe Tauern). Wejście na górę wymaga podstawowych umiejętności poruszania się w górach zimą, asekuracji na lodowcu, poruszania się w zespole linowym oraz posługiwania się liną przy ustawianiu stanowisk asekuracyjnych, a także poruszania się po ferratach. Szczyt wedle klasyfikacji alpinistycznej oznaczony jest jako „nieco trudny”.
Nieco trudny?
Przygotowując się do wejścia na tę górę, byłem świadom sowich możliwości i umiejętności zdobywanych przez kilka ostatnich lat na wyprawach trekkingowych. Znałem siebie oraz swój organizm, byłem świadomy tego, jak mógłbym zareagować na dużą wysokość i związaną z nią chorobą wysokogórską. Mam już za sobą także wiele dni w Tatrach zimą, oraz odbyłem zaawansowany kurs turystyki zimowej. Ćwiczyłem też asekurację z dołem na Makaku oraz bouldering na Cruxie. Wszystkie te doświadczenia sprawiły, że czułem się przygotowany do tej wyprawy. Pozostało zebrać zespół doświadczonych ludzi. To też się udało.
Na ten projekt poświęciliśmy trzy CAŁE dni, żeby nie powiedzieć trzy CAŁE doby. Całe, ponieważ nawet na spanie nie mieliśmy czasu. Z Warszawy w czwartek o godzinie 18:30 wyruszyliśmy autami w trasę, z przystankiem w Węgierskiej Górce na przepakowanie, i przez Bratysławę, omijając Wiedeń dotarliśmy do Kals o 10 rano następnego dnia. Na parkingu po ogarnięciu się, podzieleniu się na zespołu i rozdaniu sprzętu wyruszyliśmy w góry. Od południa do godziny 15 zdołaliśmy dojść do schroniska Stüdlhütte, które zarazem stanowi linię śniegu i zieleni. Tutaj po odpoczynku założyliśmy raki, uprzęże i związaliśmy się w zespół linowy. Po dwóch godzinach uważnego spaceru w chmurach lodowiec mieliśmy już za sobą. Nadszedł czas na skały i via ferratę o trudności B/C. Po jej pokonaniu i wspięciu się na końcową grań przed schroniskiem Erzherzog-Johann-Hütte natrafiliśmy na miłą niespodziankę! Widmo Brockenu! Już trzecie w moim życiu, po raz kolejny widziane w euforii i w towarzystwie endorfin wspinaczki. Dla takich momentów chce się chodzić po górach! Pozostałe 30 minut spędziliśmy na wspinaczce po ferracie do schroniska. Tam czekała nas kolejna nagroda – nie tylko ciepła strawa i nocleg we wspólnej sali, ale przepiękny festiwal chmur fenowych pod nami oraz zachodzącego słońca i powiększającego się księżyca po drugiej stronie.
Alpy, wszędzie Alpy!!!
To był czas na uspokojenie emocji po takim dniu pełnym wrażeń. Trzeba się wyspać i wypocząć przed dniem jeszcze większych emocji – atakiem szczytowym. Jak tu żyć? Jak spać w sali wieloosobowej gdzie każdy chrapie i jest duszno, a z okna leci zimny wiatr?
Po słabo przespanej nocy, marnym śniadaniu o 6:30 rano i nakazie opuszczenia schroniska dla wszystkich do 7:30 o godzinie 8 rano rozpoczęliśmy atak na szczyt. Drugi zespół idący drogą klasyczną – Marta i Kamil wyruszyli chwilę przed nami. Po krótkim trawersie stoku związaliśmy się liną z Piotrkiem oraz Patrykiem i mieliśmy się z niej nie odwiązywać przez kolejne pięć godzin. Jako że mam najwięcej doświadczenia w górach zimą i wspinaczce podjąłem się prowadzenia i wytyczania (już wytyczonej :P) drogi. W pełnym skupieniu, euforii, ale też przerażeniu związanym z ekspozycją tej grani metodycznie podchodziliśmy do góry. Do symbolicznego krzyża na szczycie góry dotarliśmy po prawie trzech godzinach. Byliśmy na Grossglocknerze, najwyższym szczycie Austrii! Wspinaczkę utrudniały zatory w kluczowych miejscach, które tworzyły się w skutek forsowania i przepychania się chamskich alpejskich przewodników ze swoimi klientami.
Szczyt zdobyty, ale to połowa sukcesu, teraz trzeba bezpiecznie zejść!
Udało się!
Schodząc mieliśmy już wprawę w koordynowaniu wyciągania liny i jej zaplatania w tyczki celem budowania stanowisk asekuracyjnych, więc zejście poszło sprawniej. Niemniej, duże zmęczenie psychiczne i adrenalina zaczęły dawać się we znaki.
Na szczęście, po południu około godziny 13 udało się nam już dotrzeć bezpiecznie do schroniska i świętować sukces. Emocje powoli opadały, zaś ja sobie walnąłem drzemkę pod piecem w sali głównej gwarnego schroniska. Odpoczęliśmy i wartkim krokiem zeszliśmy przez ferratę na lodowiec i kierując się w dół doliny dotarliśmy około 18 na kolację do schroniska Lucknerhütte. Zafundowaliśmy sobie zwycięskiego sznycla wiedeńskiego oraz wielkie piwo. Tej nocy odpoczęliśmy bez zakłóceń i spaliśmy w namiotach na kempingu.
Niedzielę spędziliśmy na relaksie na kempingu oraz lekkim spacerku pod najwyższy wodospad w Austrii w okolicach Hinterbichl.
Równolegle, w ciągu tych dwóch dni, druga ekipa składająca się z Patrycji, Artura i Tymka idąc trudną granią Stüdlgrat także osiągnęła szczyt. Gratulacje za wyczyn!
Po zebraniu ekipy wyruszyliśmy w drogę powrotną, by po 15 godzinach, o 6 rano w poniedziałek wejść do domu w Warszawie.
Wielka rzecz, super wyczyn kondycyjnie i organizacyjnie przypuszczam także 👏
Gratulacje!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
dziękuje i gorąco pozdrawiam!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Brawo! Inspirująco! 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba