Czas mijał na patrzeniu się na fiord bardzo powoli. Słońce po pięknym dniu zachodziło nad kołem podbiegunowym. Tafla Oceanu Atlantyckiego na północnym zachodzie zamieniała się z granatowego na żółty, pomarańczowy i purpurowy. Siedziałem sobie w swoim namiocie i delektowałem się tym czasem. Namiot rozbiłem na skałach, nad fiordem Esrfjorden na wyspie Senja, w północnej Norwegii.
Gdy wszyscy dookoła maksymalizują zysk i w każdej chwili życia myślą o tym, jak więcej zarobić i mieć więcej, mój styl spędzania życia wydaje się lekkomyślny. Szukam pięknych krajobrazów, szukam skupienia myśli, szukam powietrza, przestrzeni i wolności. Czyli nie robię nic, by maksymalizować zysk materialny. Maksymalizuje za to ilość pięknie spędzonych momentów w życiu i kolekcjonuje piękne doświadczenia. Wrażenia wizualne, adrenalinę wspinaczki, endorfinę wędrówki. Dziwny modus operandi w oczach wielu dorabiających się Polaków. Podczas tak spędzonego czasu przecież nie odkładam więcej na auto czy nowy smartfon, tak bardzo potrzebny! Nie kombinuje biznesplanów, ani nie podejmuje nowych prac dodatkowych, których celem jest mieć więcej. Obija się gość! Popełniam największy grzech z punktu widzenia neoliberalnej gospodarki: relaksuje się i bezczynie patrzę w morze, chmury i góry. A powinien dorabiać się, na ten nowy model volkswagena! Wpatrując się w morze i góry nie wytwarzam żadnej wartości dodanej dla gospodarki! Skandal!
Przeżywam pięknie życiu tu i teraz, I stay in the moment... Jestem uważny, chłonę świat i jego przyrodę. Po prostu się lenię, bujam w obłokach, bimbam sobie nad fiordem. A pomiędzy tym wspinam się brodząc w śniegach i wchodząc na strzeliste skały.
A wnet docierają do mnie głosy, że wielu dałoby się pokroić za taką możliwość doznawania wolności, przyrody i wyrwania się z kajdan kredytów, terminów i dorabiania się.
Spałem nad pięknymi fiordami. Spałem na zboczach ostrych skał, nad oceanem. Spałem na piaszczystych plażach, między wielkimi głazami. Wpatrywałem się w strzeliste góry i patrzyłem jak zmienia się ich oświetlenie pod wpływem zniżającego się słońca. Z białego na grafitowy, różowy i szary. Wspiąłem się na dwie fantastycznie ukształtowane góry. Pierwsza to Segla, która mierzy 639 m n.p.m. Rzut okiem z tej skały dosłownie zapiera dech w piersiach. Widok z przełęczy w drodze na górę, czy widok ze szczytu w dół – ponad 600 metrów w dół, prosto do morza. Wyobrażacie sobie to? Podjąłem też próbę treku Anderdalen Nasjonal Park, lecz niestety tak głębokie śniegi zmusiły mnie po pokonaniu 2 km do odwrotu.
Drugi szczyt to Lonketind, z którego widać wiele pasm górskich, nawet te na kontynentalnej Norwegii i drugą połowę wyspy.
Po wyspie jeździłem autostopem, a między lądem przemieszczałem się promem. Porozmawiałem z wieloma norwegami, którzy są naprawdę pomocni i przyjaźni. Zawsze się z nimi dobrze dogadywałem, bo większość z nich żyje z przyrodą za pan brat. Tak spędziłem swoją majówkę, za kołem podbiegunowym.
Praktyczne info:
Lot Gdańsk – Tromso – Gdańsk linią wizzair
dojazd autostopem + prom Brensholmen – > Bontnhamn i spoworotem
puszka z gazem do jetboila kupiona w sklepie Jula, 1km od lotniska, zakupy w okolicznych supermarketach oraz liofizy ze sklepu skalnik.pl.
Jedna uwaga do wpisu “Senja, norweska wyspa za kołem podbiegunowym”