Tetnuldi 4858 m npm – kaukaska piramida

wstaje dzień na Kaukazie

Kaukaz to dzika alternatywa dla pasjonatów wypraw górskich w Alpach. Nie ma tu schronisk w każdej dolinie, ratownictwo górskie praktycznie nie istnieje (poza bazą Bezpieczny Kazbek w lecie), doliny są dłuższe, dziksze. Szczyty i granie są ostrzejsze, dalej oddalone od cywilizacji, trudniej dostępne. Pogoda jest inna niż w Europie. Do miasteczek pod górami trudniej się dostać, zaś infrastruktura hotelarska jest jeszcze w powijakach. Czy te wymienione aspekty nie przyciągają rasowych poszukiwaczy przygód? Po bezproblemowym wejściu na Kazbek we wrześniu 2022 roku na wrzesień tego roku postanowiłem sprawdzić się na ciut trudniejszej gruzińskiej górze – Tetnuldi.

Do Mestii, miejscowości w Swanetii, z Jackiem dostaliśmy się tradycyjnie tanią linią lotniczą wizzair na trasie Warszawa – Kutaisi, oraz marszrutkami/boltem do Zugdidi i tam kolejnym pojazdem do Mestii. Droga jest bardzo kręta, słabo utrzymana, ale przejezdna choć mało komfortowa. Podobno 2 razy w tygodniu z Tbilisi i Kutaisi można przylecieć do niej małą awionetką za niewielkie pieniądze, tym samym oszczędzając sobie tej prawie 6 godzinnej uciążliwej podróży lądem.

Górskie miasteczko Mestia przeżywa boom turystyczny, co widać na każdym kroku. W 2013 roku była to brzydka wioska z kilkoma guesthouse’ami, dziesięć lat później jest ich setki i wszystkie oferują nocleg w przyzwoitym standardzie. Od mojej pierwszej podróży do Gruzji 10 lat temu, ten kraj się niesamowicie zmienił. W Mestii sklepy oferują podstawowe produkty, łatwo o dobry posiłek w przyjemnej restauracji, nie trudno też o gaz do gotowania. Nie widziałem jeszcze sklepu górskiego z odzieżą i sprzętem. Zimą okolica przyciąga też pasjonatów narciarstwa, skituringu i freeride’u. Warto zważyć ten kierunek na zimowy wypad narciarski. Gdyby nie ciężki dojazd, fatygowałbym się ponownie w tym roku na skitury właśnie tam.

Pierwszego wieczoru, po przyjeździe zrobiliśmy mały rekonesans. Na rozruszanie kości odbyliśmy dziewięciokilometrowy spacer do lotniska i z powrotem przez miasteczko, zarejestrowaliśmy się u ratowników górskich których budka znajduje się po prawej stronie kilkaset metrów przy drodze, z napisem 112. Kupiliśmy gaz oraz zakontraktowaliśmy pojazd 4×4 który następnego dnia miał nas dowieźć do stacji narciarskiej.

Drugiego dnia, dobrze wyspani po śniadaniu i zakupach wyruszyliśmy autem z kierowcą do Tetnuldi ski resort. To niedawno zbudowany wyciąg narciarski, oczywiście nieczynny w lato. Auta z napędem 4WD mogą wjechać na wysokość mniej więcej 2750 m npm. Droga jest w fatalnym stanie mniej więcej od przełęczy, łączącej Mestię z Ushguli. Tam się rozstaliśmy z kierowcą i od tego momentu byliśmy zdani sami na siebie. Ruszyliśmy w góry z ciężkimi plecakami. Pogoda się pogarszała i lekkie chmury przyniosły ciężki deszcz, który zamienił się w opad śniegu i śnieżycę, która zasłaniała szlak. Pokonaliśmy piarżyste zbocze i przełęcz podobną w wyglądzie do Zawratu i dotarliśmy do początku lodowca. Oszpeiliśmy się i związaliśmy liną. Ten etap pierwszego dnia był ciężki – w kiepskiej widoczności, przed zmrokiem, w śnieżycy i kopnym śniegu forsowaliśmy lodowiec, stromo wspinając się do góry. Przy całkowitej ciemności poddaliśmy się i przy korzystnym wygładzeniu terenu podjęliśmy decyzję o rozbiciu obozu. Na lodowcu w tym miejscu było relatywnie bezpiecznie, ale zapowiadała się ciężka noc. Okopaliśmy namiot najlepiej jak potrafiliśmy, co zajęło dużo czasu. Zmęczeni wsunęliśmy się do śpiworów, by zregenerować się przed dniem ataku szczytowego.

Nadeszła bardzo zła noc. Mocny wiatr nie ustawał uderzać w naszą delikatną biwakową konstrukcje. Ciągle padał śnieg. Obudziłem się około 4 w nocy, czując ścianki namiotu na twarzy. Namiot się zsunął, spałem odwrotnie do Jacka, w jakimś dole. Uderzyłem ręką w płachtę, raz, dwa. Zasypało nas. Muszę się wydostać, pomyślałem, ale jest tak ciasno, jak w trumnie. Niedobrze, nawaliło masę śniegu – sytuacja podobna jak w historii o przełęczy Diatłowa, pomyślałem. Musimy się wykaraskać na tę wichurę i ocenić sytuację. Jak ciężko wyjść z puchowego śpiwora w taką pogodę! Udaje się założyć buty. Oglądamy namiot przykryty tarpem. Diagnoza: połamany stelaż, zasypane ściany. Dopadało co najmniej jeden metr nowego śniegu. Jest groźnie. Krzycząc staramy się odkopać rękoma w tym zimnie namiot, by jeszcze do rana jakoś przetrwać. Nie udaje się zbytnio naprostować stelaża namiotu, ale jakoś przeczekujemy noc w tej materiałowej trumnie do rana.

Budzik dzwoni o 6 rano, ale nie musi się dobijać do nas. I tak nie spaliśmy zbytnio. Trzeba się zbierać, atakować szczyt, chociaż nikt nie odpoczął, a noc był co najmniej fatalna. Prognoza twierdzi, ż jest -15 stopni, a na szczycie – 30. Chmury powoli przechodzą, już nie pada. Jest jasno, gdzieś w oddali wschodzi słońce. Widać Tetnuldi między chmurami. Na lodowcu jest pokrywa nowego jednometrowego śniegu. Wszystkie nasze rzeczy zasypało i zamarzły. Zdobywamy się na ten duży wysiłek i ubieramy się, zakładamy raki i sprzęt lodowcowy. Nie jest łatwo, trwa to aż godzinę! Wiążemy się liną i rozpoczynamy marsz ku drugiemu lodowcowi i szczytowi. Idzie się fatalnie – głęboki śnieg, oraz świadomość, że pod nim mogą być szczeliny. Idealne warunki na skitury! Jesteśmy już blisko drugiego lodowca, przed tzw. Pillow, widzimy grań smaganą wiatrem i piramidalny charakterystyczny szczyt. Skanujemy trasę wzrokiem. Porównujemy z pozycją na mapy.cz. Dookoła żywej duszy, nikt we wrześniu już nie atakuje tej góry. Ośnieżone góry robią się coraz mniej niebieskawe, coraz bardziej białe, to znaczy że wychodzi słońce. To będzie słoneczny dzień. Ale bardzo wietrzny. Szukam w wyobraźni po lodowcu drogi między bardzo wyraźnymi szczelinami, serakami i bryłami lodu. Strasznie to wygląda. Nasze morale jest niskie. Po takiej nocy brakuje determinacji, ciężko na sercu.

Trzeba to odpuścić.

Wszystkie warunki obiektywne i subiektywne przemawiają do nas, że to może być walka o życie. W silnym wietrze na eksponowanej grani, bez asekuracji innych grup oraz ewentualnej pomocy ratowników, w głębokim kopnym śniegu, nie znając dobrze drogi przez szczeliny. Dostajemy lekcje pokory. Chce zrobić zdjęcia, ale nawet mój nowy telefon wysiadł. Robimy odwrót na wysokości 3900 m npm.

Rezygnujemy z ataku szczytowego. Obchodzimy okolicę, robimy zdjęcia, ekscytujemy się fenomenalną panoramą Kaukazu, z wyraźną Uszbą i Elbrusem na horyzoncie. Przepiękny poranek, ale bardzo niekomfortowy. Wracamy do obozu. Odkopujemy namiot i jego elementy. Trzeba to zabrać i się ewakuować na dół. Już o 9 jest piękne słońce, schodzimy związani w dół liną. Zmieniamy się w torowaniu drogi, brakuje nam tylko nart! Przed nami rozpościera się piękny widok na Kaukaz, a za nami wietrzna grań Tetnuldi grozi i nas upokarzająco przegania. Schodzimy z wyrazem pokory na twarzy. Przy grani się rozwiązujemy i oddzielnie pokonujemy ten irytujący żleb zasypany śniegiem, pełen śliskich kamieni. Na wypłaszczeniu trzeba będzie policzyć siniaki. Pod wielkim głazem zauważam tabliczkę upamiętniającą 3 litewskich alpinistów którzy zginęli we wrześniu rok temu…

Od tego momentu schodzenie to już przyjemny trekking po zaśnieżonej trawce, z widokami, które wyjątkowo cieszą. Przed zachodem słońca ja rozbijam obozik na polance z widokiem na Uszbę, suszę swoje rzeczy i liczę gwiazdy, a Jacek śpi kawałek dalej w dolinie w agroturystyce. Kolejnego dnia schodząc spotykam parę Niemców i przekazuje im wszelkie informacje, opisuje moje doświadczenie na lodowcu i życzę powodzenia. Dwa tygodnie później dowiem się że ani oni, ani inna grupa Rosjan i Amerykanów z przewodnikiem nie zdobędzie szczytu. Pozostaje mi wypić piwo, pogłaskać konia i okoliczne pieski, żeby potem zejść do doliny. Wracamy z Jackiem do Mestii. Jemy świetny obiad, stół jest syto zastawiony, a my w sumie zadowoleni. Podjęliśmy zuchwałą próbę ataku na górę, nie udało się, ale przeżyliśmy przygodę i nauczyliśmy się wiele na swoich błędach. Nikt nie zginął, mamy tylko siniaki i materiał do przemyśleń, jak usprawnić kolejne wypady. Odpuścić trzeba umieć, czasem warto krok wstecz, by później móc zrobić kilka naprzód.

Wracamy taksówką na noc do Zugdidi, a następnego dnia samolotem z Kutaisi do Warszawy.

Przy planowaniu wyprawy posiłkowałem się relacją góryiwspin, filmikiem twórcy Ana Gazeldani oraz wpisem Mai Lindner.

2 uwagi do wpisu “Tetnuldi 4858 m npm – kaukaska piramida

Dodaj komentarz