Dufourspitze 4634 m npm – druga najwyższa góra Europy

na jednej nóżce

Wspinaczka na Mont Blanc w 2021 roku drogą włoską udowodniła mi, że jestem w stanie sprawnie organizować trudne projekty na niełatwe szczyty w zespole. Sprawnie też udały się wyjazdy na Grossglockner, Castor i Pollux oraz Kazbek, w zespołach, z osobami z którymi poznaliśmy się przez Internet, a na miejscu okazało się, że jest fajniusio, po koleżeńsku i wszyscy się dogadują i współpracują. Zachęcony tymi sukcesami na wiosnę 2023 roku rozpocząłem organizowanie wyprawy na drugą najwyższą górę Europy – położony na pograniczu włosko-szwajcarskim Dufourspitze (4634 m npm).

W sieci łatwo o relację z wejścia na Punta Dufour od strony szwajcarskiej, która jest bardzo długa i pełna szczelin na lodowcu, trudniej zaś o szczegółowy opis wspinaczki na ten szczyt od strony włoskiej. Z powodów logistycznych i finansowych założyłem atak na ten szczyt od strony włoskiej. Trzeba było tylko zebrać jednego – dwóch partnerów do liny. A skończyło się na świetnym 6 osobowym zespole.

Projekt polegał na próbie zdobycia szczytu od strony włoskiej, od najwyższego schroniska w Europie położonego na 4556 m npm Capanna Margherita. Logistyka wyjazdu była bardzo podobna jak rok temu, ponieważ celem była ta sama miejscowość górska- Staffal położony w Dolinie Aosty. Tak jak rok temu w przypadku wypadu górskiego na Castor i Pollux przylecieliśmy wizzairem z Wawy do Bergamo, a następnie wynajętym autem do Staffal. Po pierwszej nocy w namiotach na polance przy rzeczce nasza czwórka alpinistów z Wawy spotkała się z ekipką która przyjechała autem z Francji i razem, o 12 dnia pierwszego (piątek) ruszyliśmy w górę. Byliśmy teraz sześcioosobowym zespołem. Do pokonania było ponad 1700 metrów podejścia, prawie 10km. Był to przyjemny trekking w pięknej scenerii, wędrowaliśmy stromym zboczem masywu Monte Rosa, ku schronisku Gnifetti. Wnieśliśmy ciężkie plecaki, pokonaliśmy jedno pole śnieżne i rumowisko skalne oraz niewielki lodowiec między schroniskami Mantova i Gnifetti, na który związaliśmy się liną. To był piękny wieczór, dookoła wędrowało bardzo dużo alpinistów z Włoch i Francji. Bez problemu znaleźliśmy nocleg w schronisku, pełnym ludzi. Noc była chłodna i wietrzna, a najbliższa okolica utrudniała ewentualne rozłożenie namiotu.

Fenomenalne widoki z tarasu rifugio opóźniły nasz wymarsz w górę. Po jogińskiej rozgrzewce poprowadzonej przez jedyną żeńską uczestniczkę tego projektu, skompletowaniu zespołu, który pogubił się w zakamarkach budynku i przeglądzie pełnego sprzętu lodowcowego około 12 wyruszyliśmy na lodowiec. Celem tego dnia było dotarcie do schroniska Margherita, ponad 1000 metrów przewyższenia i prawie 5km wędrowania po śniegu, między szczelinami. Podejście było mozolne, sześć osób w kilkumetrowych odstępach na linie posuwało się do przodu wśród wielkich skał, jęzorów lodowców po szwajcarskiej stronie, mijają schodzące grupy alpinistów. Na godzinę przed końcem trasy pogoda bardzo się pogorszyła, zerwał się bardzo silny wiatr, a widoczność spadła do kilku metrów. Pogoda się zmieniała, szedł nowy front. Capanna Margherita to orle gniazdo zbudowane na wyrwie skalnej. Dotarliśmy do niego zmarznięci i zmęczeni. W ciągu doby przemieściliśmy się o ponad 3000 metrów w pionie, z 1600 m npm na 4556 m npm. Ta prędkość i sprawność miała mieć negatywne konsekwencje dla naszego samopoczucia. Byliśmy w schronisku, w którym ściany smagał wiatr, a za oknem nie było nic widać. Budynek ma własną instalacje energetyczną, ale nie ma w nim obiegu wody. Oznacza to że toaleta jest sucha, a wodę do picia można kupić w butelce po 5€ za 1l. To bardzo drogi nocleg, kosztujący 100€ za łóżko we wspólnym pokoju wraz z kolacją.

Nastawiliśmy budziki na 4 rano, spakowaliśmy plecaki i spróbowaliśmy odpocząć przez noc przy niskim ciśnieniu w tym najwyższym noclegu w życiu. Niestety, niestrawność, bardzo złe samopoczucie, osłabienie oraz huraganowy wiatr za oknem spowodowały, że już o 6 rano wiedzieliśmy że na szczyt, którego nie mogliśmy dostrzec, nie wyjdziemy tego dnia. Przeanalizowaliśmy sytuację, czas, prognozy pogody i pozostałe warunki i w żadnym układzie nie dałoby się tego dnia, ani następnego podejść na Dufourspitze. Ze spuszczonymi głowami, bólem brzucha, czyli lekkimi objawami choroby wysokogórskiej, przy mrozie i wietrze przewracającym ludzi zaczęliśmy schodzić do niższych schronisk. Szczyt widzieliśmy raz, przez chwilę, w oknie pogodowym przy przewalających się górach. Trzeba było schować ambicje do kieszeni i zaakceptować ograniczenia ludzkiego organizmu oraz siłę przyrody w ekstremalnych sytuacjach jak ta. Obiektywnie szczyt był ledwo 100 metrów w wyżej od nas, jakieś 1100 metrów po niebezpiecznej śnieżnej grani i kopule szczytowej. Ale my schodziliśmy zmęczeni, niewyspani do schroniska Gnifetti. Tego popołudnia odpoczywaliśmy od niestrawności i zmęczenia wysokogórskiego w schronisku Gnifetti gdzie na tarasie świeciło piękne słońce… Nocowaliśmy w wygodnym pokoju w położonym 30 minut niżej schronisku Mantova wśród gwarnych Włochów konsumujących tony makaronu i wina.

Poniedziałek to był dzień odpoczynku, komfortu oraz fenomenalnego zejścia do Staffal granią Stolembeerg. To zejście przez piarżyska przy granicy Doliny Aosty i Piemontu pełne widowiskowych grani i szczytów z dala od cywilizacji. Po drodze naszą uwagę przyciągnęła opuszczona stacja narciarska, która idealnie nadawałaby się na scenerię serialu i gry The last of us. Pozostawione narty, ubrania, wyposażenie stołówki, pomazane ściany i rozpadający się budynek. Wszystko to robi upiorne wrażenie postapokaliptycznego ataku hord zombie. W surrealistycznym miejscu spędziliśmy dobrą godzinę odkrywając coraz to nowe zakamarki, pokoje, tunele i przejścia. Następnie przeszliśmy granią do stacji już nowoczesnej kolejki Salati gdzie zrobiliśmy sobie świetną przerwę na piwo i dobry włoski obiad. Wiatr już był słaby i coraz bardziej grzało słońce. Uradowani schodziliśmy na dół z przystankami na lody i piwo, aż do wieczoru, do Staffal.

To był już koniec projektu. Po biwaku pod miasteczkiem w zielonej dolinie następnego dnia wróciliśmy pociągami do Bergamo. W dolinach północy Włoch w lipcu jest ponad 30 stopni, Mediolan i Bergamo to upalne miasta. Zafundowaliśmy sobie tradycyjnie najlepszą pizzę na tarasie z widokiem na mury miasta, zjedliśmy lody i wieczornym lotem wróciliśmy do Polski.

Podsumowanie

Tym razem bez wisienki na torcie, bez satysfakcjonującego wejścia na trudny szczyt, ale z solidnym doświadczeniem lodowcowym zakończyliśmy drugą wizytę w Alpach Monte Rosa. Dotarliśmy na 4556 m npm, gdzie obiektywne i subiektywne warunki uniemożliwiły zdobycie drugiej najwyższej góry. Nie ubolewam nad tym szczególnie, zwłaszcza, że projekt ten to 5 dni w doborowym towarzystwie Marcina, Łukasza, Michała, Jacka i Sandry, to spełnienie marzeń o świetnych wyprawach górskich z fajnymi ludźmi. Wszyscy byli gotowi do poruszania się po lodowcu, wyposażeni w najlepszy sprzęt, w formie fizycznej i psychicznej. To kilka dni poszerzania wiedzy o górach, zdobywania nowych inspiracji i długich rozmów o życiu z dala od zbędnych bodźców. Czy będę próbował powtórzyć wejście na szczyt? Być może za kilka lat, na skiturach, od strony szwajcarskiej.

Jedna uwaga do wpisu “Dufourspitze 4634 m npm – druga najwyższa góra Europy

Dodaj komentarz