Skiturowy trawers Hardangerviddy

w oddali lodowiec

Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz moją wyprawę zainspirowało czyjeś doświadczenie, biografia lub opowieść. Poprzednią zimę spędzałem regenerując się po wycieczkach górskich roku poprzedniego, ale też szukałem inspiracji i pomysłu na kolejne wyzwania. Czytałem dużo o Arktyce, morskich wyprawach polarnych, lodowcach i obszarach arktycznych. Poznałem dokładnie życiorys Amundsena i Nansena oraz zapoznałem się z wyprawami Kamińskiego, Waligóry i Supergana, by samemu zapragnąć doświadczyć czegoś chociaż trochę podobnego do ekstremalnych wypraw wyżej wymienionych. W grudniu rozpisałem sobie w 5 wariantach trawers norweskiego płaskowyżu Hardangervidda, tak, by zrealizować plan w szóstym (siódmym?) wariancie w kwietniu tego roku.

Hardangervidda to ogromny norweski płaskowyż o klimacie arktycznym obejmujący 8000 km2 dzikiej przestrzeni pomiędzy Oslo a Bergen. Są to bardzo stare góry, z okresy prehistorycznego, spiłowane przez erozje czasu i warunki atmosferyczne oraz liczne zlodowacenia. Jest to też potężna dzika przestrzeń do wędrowania oraz poruszania się nartach w surowych warunkach, zbliżonych do arktycznych, gdzie do swoich wypraw przygotowali się polarnicy tacy jak Fridtjof Nansen oraz Roald Amundsen. Płaskowyż od 1981 jest parkiem narodowym, w którym norweska organizacja turystyczna DNT zbudowała sieć dogodnych schronisk. Współcześnie płaskowyż jest licznie odwiedzany przez turystów, którzy kochają wielkie przestrzenie, oddalenie od cywilizacji, spartańskie warunki oraz góry i lodowce. Warunki pogodowe w zimie to suche powietrze, czasem z silnym wiatrem z przedziałami temperaturowi między -40°C a +5°C. Z tego powodu wybrałem początek kwietnia jako okres najbardziej optymalny – dłuższy dzień, przedział temperatur -15°C – +5°C. Z Polaków narciarsko przemierzali ten teren m.in. Mateusz Waligóra, Joanna Mostowska i Monika Witkowska których relacjami się posiłkowałem. Niemniej, w języku polskim ciężko znaleźć dobre wspomnienia i opisy z wypraw po tych obszarze, dużo zaś jest tekstów w języku angielskim, niemieckim i norweskim.

Długie, nudne grudniowe wieczory potęgowały potrzebę przygody i sprzyjały przygotowaniom. Założyłem sobie trawers płaskowyżu na nartach skiturowych, ale dopiero na miejscu miałem się dowiedzieć, że bardziej nadawałyby się nordic ski, czyli norweskie narty biegowe. Norwegowie wędrują przez płaskowyż na nartach biegowych, z pulkami (sankami), czasami też z żaglem (kitem) oraz psami husky, często planując przygodę bez wizyt w schroniskach, śpiąc w specjalnych namiotach. Ja oparłem swoją przygodę na tej mapie, starałem się zaplanować przejście z północy z stacji kolejowej Finse na południe do Haukaliseter lub na zachód do Mosdalsbu, w zależność jak pogoda by mi sprzyjała. Mapa obrazuje schroniska oddalone od siebie od 15 – 20 – 25km, które funkcjonują jako pełnoprawne schroniska, lub bezobsługowe chaty, ale też prywatne schroniska górskie. Postanowiłem wędrować na szerszych nartach, z plecakiem, bez pulek będąc też gotowym na biwak poza schroniskiem we własnym namiocie. Po raz pierwszy też przygotowałem pieczołowicie menu rozpisane i podzielone na każdy dzień. Plany planami, ale jak miało to finalnie wyjść, przekonałem się na miejscu.

Dzień 1 – czwartek

Przejazd Warszawa – Gdańsk autem, lot Gdańsk – Bergen, wizzair + bagaż sportowy (plecak i narty), tramwaj do Bergen, zakup puszki, odwiedziny na obiad u znajomych, przejazd pociągiem Bergen – Finse. Nocleg w schronisku Finsehytta z wszelkimi udogodnieniami.

Dzień 2 – piątek

Dzisiaj zaczynam swój trawers, ale na dworze jeszcze jest – 20°C. Norwegowie z yr.no zapewniają, że pogoda się poprawić i ma nawet wyjść słońce. Dowiem się za kilka godzin, że się nie mylą. Pakuje plecak, zakładam buty, narty i ruszam spod schroniska, wśród setek innych turystów. Dookoła mnie norwerskie matki z dziećmi nakładają biegówki na krótką wycieczkę, a Niemcy, Francuzi i Anglicy ruszają do kolejnego schroniska w dużych grupach. A ja sobie myślałem że robię coś oryginalnego 😉 Około 11 jest już pusto, a ja wędruję na południowy-wschód wytyczonym przez tyczki szlakiem. Teren jest bardzo płaski, już rozumiem przewagę nart biegowych nad skiturowymi w takim terenie, ale musiałem sam się przekonać. Rozumiem też sens ciągnięcia sań, a nie noszenia plecaka na wiele dni, ale pocieszam się że zawsze miałem siły jak tur i dam radę. W połowie drogi oddzielam się od innych spotykanych grup – wszyscy ruszyli do komfortowego schroniska Kraekja. Ja zaś odbijam na południowy-zachód do samoobsługowego schronu Kjeldebu. Popołudnie wędruje w pięknej pogodzie. Zachwycam się starymi górami, wielkimi śniegami, mrozem szczypiącym w nos, czystym powietrzem, pięknym błękitem nieba który miesza się z czarnymi skałami otulonymi białymi poduchami. To jest szczęście! Na sam koniec przy sinym, mroźnym zachodzie słońca czeka mnie bonus w postaci długiego zjazdu do samego schroniska. Stoi tam bezobsługowa chata, którą będe dzielił tej nocy z 5 osobami, które jak ja w ten sposób spędzają czas wolny. Gotujemy na piecyku typu koza jedzenie, rozmawiamy, pijemy herbatkę, wymieniamy się pomysłami na kolejne norweskie wyprawy. Noc jest bardzo mroźna, nie wychodzę na dwór nawet za potrzebą, za oknem miga bardzo niewyraźnie zorza polarna.

Dzień 3 – sobota

Wyglądam za okno – świeci piękne słońce – to znaczy będzie mi ciepło! Opuszczam chatę po śniadaniu i obieram kierunek na południe, wędrując przez wielką pustkę. Po dwóch godzinach docieram do szosy, która łączy Oslo z Bergen, gdzie w schronisku Dyranut robię sobie przerwę obiadową. Na pobliskiej górze pierwszy raz widzę snow-kite-owców, którzy łapią wiatr w żagiel i podskakują na nartach. Po południu przejdę jeszcze około 10km by przed Trondsbu rozbić się w namiocie na biwak. Okopuje swój skromny namiocik w śnieżnej zaspie, topię śnieg na wodę, gotuje dobre danie lyofood i herbatę. Czeka mnie bardzo mroźna noc, około -15°C, którą spędzam ubrany we wszystkie warstwy, w śpiworze puchowym.

Dzień 4 – niedziela

Jest niedziela wielkanocna roku pańskiego 2023. Jem orzechy na śniadanie i zagryzam zamarzniętą czekoladą, gdy inni w domach dzielą się jajkiem na twardo. Jak ja im nie zazdroszczę – czeka ich nudne dwa dni siedzenia przy stole i oglądania tv! A przede mną – piękne norweskie góry, śnieg i narty. Nansen mówił, że lepiej iść na narty i myśleć o Bogu, niż iść do kościoła i myśleć o nartach, i tej myśli się trzymam. Zwijam obóz, dłonie mi zamarzają, ale ubieram je w puchowe łapawice. Pogoda tego dnia ma się popsuć. Muszę się śpieszyć przed śnieżycą, która ma nadejść około godziny 18. Nakładam słuchawki na uszy i odpalam podcasty historyczne, które będą mi umilały mozolne foczenie na zachód. Po 17 pogoda ulega mocnemu pogorszeniu – widoczność zmniejszyła się do 20 metrów i zaczął padać gęsty śnieg. Zjeżdżając do schroniska Hadlaskard (gdy jeszcze go nie miałem w zasięgu wzroku) spotkałem maszerkę (kobietę powożącą sanie z psami husky), która ostrzegła mnie o bardzo trudnych warunkach pogodowych które miały nadejść na płaskowyżu w kolejnym dniu. Wziąłem sobie do serca jej przestrogi, bym unikał otwartych przestrzeni, bo wiatr będzie osiągał ponad 120km/h. Dotarłem do samoobsługowego schronu Hadlaskard, gdzie rozpaliłem w piecu i ugotowałem sobie kolacje. Tej nocy spałem jak niemowlę.

Dzień 5 – poniedziałek

Kiedy ostatnio spędziliście jeden cały dzień bez kontaktu z drugim człowiekiem oraz bez łączności telefonicznej, bez dostępu do Internetu? To był dla mnie taki dzień. Obudził mnie tak silny wiatr, że myślałem że zwieje ten solidny domeczek. Miało tak wiać cały dzień i noc. O kontynuacji wędrówki nie było mowy. Musiałem ten dzień przeczekać w tym schronieniu. Miałem zapasy jedzenia, wszystkie roczniki biuletynów DNT o norweskiej turystyce, muzykę, podcasty oraz filmy na netflix na telefonie oraz baterię. Leżałem i czytałem na wygodnej kanapie pod kocem, co chwile dorzucałem do piecyka, który tworzył przytulną atmosferę w niewielkim pomieszczeniu schroniska. O otwarciu drzwi i wyjściu na zewnątrz nie było mowy. Na pewno wiatr wyrwałby drzwi. Gotowałem makaron z rybą z puszki, piłem litry herbaty z termosu i pozwalałem swoim myślom odpływać. Luksus mentalny, tak trudny w osiągnięciu, że aż trzeba tak daleko zawędrować. Ponownie przeliczyłem czas oraz przestudiowałem mapę. Musiałem obrać 7 wariant wycieczki. Nie wiedziałem jaka miała być pogoda dnia następnego, ale za wszelką cenę powinienem wędrować do najbliższej cywilizacji. Miałem już mało czasu.

Dzień 7 – wtorek

Posprzątałem chatę, którą opuściłem koło godziny 12. Wiatr się trochę uspokoił. Wędrowałem na północ. Musiałem iść do Hedlo oraz Viveli, aby na noc dotrzeć do szosy w kierunku Eidfjord. Z każdą godziną pogoda się poprawiła, a mi się szło sprawnie. Powoli opuszczałem płaskowyż. Popołudnie było naprawdę piękne, żałowałem że opuszczam tę śnieżną pustynie. Zjechałem na nartach do wąwozu, który witała wiosna. Pod wieczór przyszedł czas na odpięcie nart. Znalazłem komfortowe miejsce nad zatoką, przy jeziorze Eio, gdzie rozbiłem namiot na noc. Już tęskniłem za tym białym pięknem.

Dzień 8 – środa

Wyspany złapałem autobus do Voss, gdzie zrobiłem sobie przerwę na zakupy. Rozważałem poszusowanie na pobliskim stoku narciarskim, ale brakowało mi kilku godzin. Za to udało mi się tradycyjnie odwiedzić bibliotekę, jak zawsze świetnie wyposażoną i przejrzeć norweskie magazyny o wyprawach górskich. W nich zawsze znajduje dużo inspiracji na kolejne wyprawy. Może za rok jakaś przygoda na Svalbardzie? Po południu pojechałem autobusem do Bergen, skąd wieczornym samolotem wróciłem do Gdańska i autem do domu. Moja 14 norweska przygoda już była historią, a ja pełen satysfakcji i zachwytu myślałem o kolejnej.

Podsumowanie

Norwegia to taki wielki, dziki plac zabaw dla miłośników outdooru. Nigdy nie przestanie mnie fascynować. Podczas tej wyprawy łącznie pokonałem 97 km w 4 dni górskiej aktywności plus jeden dzień „zerowy”. Szkoda że złe warunki zabrały mi jeden dzień, który chciałem przeznaczyć na dłuższy wariant trawersu, przez Trolltunge. Zamiast przejścia z północy na południe w linii prostej zrobiłem coś na kształt litery U. Różnic w wysokości terenu nie było wiele, ledwie po 250-300 m podejścia i zjazdu dziennie. W zamian było dużo mozolnego poruszania się po płaskim. Doświadczyłem solidnego zimna, ale też ciepła, które generuje ciało przy intensywnym ruchu. Dziennie robiłem 18 – 27 km, co zajmowało mi 7-9 godzin. Nie spotkałem na trasie większych niebezpieczeństw, zagrożenia lawinowego ani drapieżników. Warunki pogodowe i złe decyzje za to mogą w takim miejscu doprowadzić do tragedii. Byłem całe dnie sam, ze swoimi myślami, odpoczywałem od szumu cywilizacyjnego, miałem czas na strumienie świadomości. Po kilku dniach stałem się częścią dzikiej przyrody, gdzie schemat dnia jest prosty: wędrować, jeść, spać. Prosta i dająca satysfakcja forma spędzania kilku wolnych dni. Gdybym był psychiatrą, zapisywałbym na receptę każdemu, w miarę możliwości!

Aha, poleciałem na ten wyjazd przeziębiony i codziennie piłem syrop na gardło w tej dziczy, to wspomnienie jest bardzo zabawne.

Trasa – pierwszego i połowa dnia drugiego

Kolejne dni

Link do mojej rozpiski z planami i informacjami praktycznymi – google docs

Dziękuje Asi, Jackowi, Wojtkowi i Paulinie za wsparcie w tej wyprawie.

2 uwagi do wpisu “Skiturowy trawers Hardangerviddy

  1. Brzmi jak opowieść o prawdziwej przygodzie! Traversowanie Hardangerviddy w takich warunkach to niesamowite osiągnięcie – z podziwem czyta się o przetrwaniu nawet tych mroźnych nocy. Twoje doświadczenie jest inspirujące, zwłaszcza chwile spędzone z samym sobą i naturą ❄️

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do ParkingSmile Anuluj pisanie odpowiedzi