Laskę poznałem w kwietniu 2009 roku. Odbywałem wtedy stypendium na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Spędziliśmy razem kilkadziesiąt pijackich nocy szlajając się do rana po zadymionych klubach Poznania, a w przebłyskach trzeźwości marzyliśmy o podróżach. Pewnego majowego dnia, podczas spaceru nad Wartą umówiliśmy się, że przejedziemy całe Bałkany.
Na trzeźwo.
Semestr się skończył w czerwcu, a my byliśmy umówieni na wspólną przygodę.
Laska nie był legendarnym synem króla kibli i zjaranym lekkoduchem z filmu „Chłopaki nie płaczą”, tylko studentem, z którym się zaprzyjaźniłem.
Laska ma na imię Łukasz Laskowski, więc wszyscy mówią na niego Laska.
Z Laską przejechałem cały Półwysep Bałkański.
Autostopem.
Za sto euro.
Dwóch uśmiechniętych obdartusów wyszło z lotniska w Warnie, Bułgarii. Przylecieliśmy nad Morze Czarne, by od wschodu zacząć nasz tour de Balkans. Plecak ze śpiworem i karimatą na plecy, z biletem lotniczym w jedną stronę i europejską stóweczką w kieszeni. Nie mogło nie wystarczyć. Był 10 sierpnia 2009 roku, a my mieliśmy 22 lata i poza odwagą w sumie nie wiele więcej.
No i lubiliśmy poznawać ludzi.
Nie straszne były nam trudy podróży.
A było ich bez liku.
Ale czy one miałyby nas zniechęcić?
Spaliśmy w namiocie na bułgarskich plażach i w akademikach studentów archeologii. Spaliśmy w stogu siana gdzieś za stacją benzynową w Serbii i w wygodnym łóżku macedońskich znajomych w Skopje. Rozbijaliśmy namiot gdzieś na nielegalu na chorwackiej plaży, nad turkusowym jeziorem Ohrid, przy obwodnicy Zagrzebia. Przygarniali nas niejednokrotnie autostopowicze, a w Tiranie spaliśmy na plebanii u księdza. W Belgradzie pokłóciliśmy się o drogę, a w Rijece zmęczeni trzema tygodniami w drodze zdecydowaliśmy się wracać do Polski. Jechaliśmy na stopa taksówką, w Albanii pociągiem bez okien, a w Tiranie uciekaliśmy od gangsterów z kałachami. Na czarnogórskich plażach piliśmy wino z serbskimi dziewczynami. Łapiąc stopa na bułgarskich i serbskich drogach przechodnie częstowali nas arbuzami i słodyczami. Belgrad pokazała nam serbska nauczycielka o imieniu Marija oraz kilku jej znajomych. Szwendaliśmy się popołudniami między murami starożytnych chorwackich miasteczek – Pula, Porec i Rovinj. Codziennie spotykaliśmy innych autostopowiczów z Polski, a były to początki zainteresowania tym regionem w naszym kraju.
Widzieliśmy ostrzelane przedmieścia Skopje po walkach między Albańczykami i Macedończykami. Bułgarska Sofia mocno przypadła nam do gustu z pięknymi cerkwiami i placami. Adriatyckie wybrzeże Czarnogóry – Kotor oraz Budva wspominamy jako uroczy mix zielonych gór z wąskimi zatokami pełnymi rosyjskich jachtów. Odkryliśmy tajemnice gospodarczej autarkii na przykładzie Albanii. Odwiedziliśmy serbski Cacak, Nis, Belgrad i Nowy Sad, a ostatni mianowaliśmy miastem szczęśliwych ludzi, zaskoczeni dobrą energią tego miasta.
Bułgarskie plaże zaskoczyły nas typową masówką turystyczną. No i dziewczynami topless. Pierwszy raz widzieliśmy Dunaj z belgradzkiej twierdzy Kalmegdan. Chodziliśmy po mieście i poznawaliśmy ludzi. Dowiedzieliśmy się co nieco o wojnie z Kosowem w 1999 i rozpadzie Jugosławii. Serbia pomimo swej imperialistycznej przeszłości wydała się najciekawszym kulturowo krajem. Chorwację, pełną polskich i niemieckich turystów słabo poznaliśmy. Ominęliśmy Bośnię i Harcegowinę zmęczeni nieustanną tułaczką. Macedonia i Albania, najbiedniejsze kraje kontynentu to wyjatkowe perełki w tym zestawieniu. Bułgaria i jej góry to dobry pomysł na jedną z kolejnych wypraw.
Bałkany to niesamowicie gościnna część naszego kontynentu. Na każdym kroku naszej wycieczki ktoś nam w jakiś sposób pomagał, częstował nas jedzeniem, podwoził, zapraszał do domu, chciał zrobić przysługę. Wszystko w wyniku ludzkiej dobroci, chęci poznania siebie nawzajem z uśmiechem na twarzy i bezinteresownie. Głównym zamysłem całej podróży było przemieszczanie się autostopem, czyli za friko. W dużej mierze udało się to nam, ale w sytuacjach krytycznych skorzystaliśmy także z pociągu (dwa razy).
Cała wycieczka polegała bardziej na staniu przy drodze i łapaniu stopa, przemieszczaniu się autami, wychodzeniu z centr miast na ich obrzeża. Autostop to rozmawianie z bardzo różnymi ludźmi i szukanie z nimi wspólnego języka. W życiu codziennym nie mamy szansy poznania innych od siebie ludzi, ponieważ pracujemy i otaczamy się osobami o podobnych pasjach i stylach życia. Przypadkowe spotkanie autostopowe daje na to szanse. Jechaliśmy z rolnikami, kierowcami ciężarówek, byłymi żołnierzami, handlarzami samochodów, rodzinami z Francji i Niemiec, turystami z Polski… Ostatecznie w trzy tygodnie przejechaliśmy ponad 5 tysięcy kilometrów i poznaliśmy przepiękną część naszego kontynentu.
I kto mi powie że najlepsze życiowe pomysły nie powstają na imprezach?
Po pierwszej wspólnej przygodzie każdy z nas nabrał jeszcze więcej chęci do odkrywania świata. Laska wyjechał do Australii na rok, a ja do Hiszpanii.
Jak zarobic przez internet? Polecam obejrzec zarabianie na programach partnerskich
PolubieniePolubienie